czwartek, 23 lutego 2023

Co by było gdyby wojna zaczęła się kilka dni później? Część pierwsza





Gdyby wojna zaczęła się dzień później zastałbym ją w Czarnobylu. Gdyby 2 dni później - w Mariupolu. Dlaczego tak? Ano, już opowiadam:

(Od razu zaznaczam - mogą tu pojawić się kontrowersyjne dla niektórych osób screeny i opisy, które ktoś może na opak zrozumieć jako cieszenie się z tego, że wybuchła wojna, i że traktowałem to jak zabawę. W odpowiednim momencie wytłumaczę kontekst takich zachowań i reakcji. Oczywiście - mogłem to pominąć i opisać, że bardzo chciałem opuścić objętą wojną Ukrainę, ale byłoby to mocne mijanie się z prawdą.)

Rok temu gotowałem się do wylotu na Ukrainę, do Kijowa. O 15 skończyłem pracę, spakowałem plecak na kilka dni i dotarłem na lotnisko w Balicach. Czy ktokolwiek przeczuwał, że będzie wojna? I tak i nie. Od kilku tygodni były już jakieś napięcia, ćwiczenia, ale że to walnie właśnie teraz nie wiedział chyba nikt.

No dobra, dobra, ale po co w ogóle poleciałem 23 lutego 2022 roku na Ukrainę? Mieliśmy z ziomkiem oglądać i fotografować - jak to nazwaliśmy - “kijowski rozpierdol”, czyli wszystkie te klimatyczne blokowiska, obskurne podwórka, tunele metra. Wszystko co większość ludzi uznaje za brzydkie, a my za (w swojej brzydocie) piękne. Siedziałem nad tym kilka tygodni szukając perełek wschodniej brzydoty i zaznaczając blisko sto pinezek do odwiedzenia na mapie. Niestety - znajomy z ważnych powodów musiał się wycofać z wyjazdu, a że ja wycofywać z wyjazdów nie zwykłem to przeorganizowałem wycieczkę na “odwiedzę ukraińskich przyjaciół i pojadę najdalej na wschód kraju jak to możliwe, bo nigdy jeszcze tam nie byłem”.
Szybki risercz po stacjach końcowych pociągów, którymi często podróżowałem na trasie Lwów - Kijów i wytypowałem dwie miejscowości. Śmiesznie (od kiedy podróżuję po Ukrainie) brzmiąca nazwa Bachmut i równie często pojawiająca się w dworcowych komunikatach nazwa Mariupol. Padło na Mariupol. Popytałem znajomych gdzie można zobaczyć jakieś podziurawione przez kule bloki i zaznaczyłem kilka ciekawych miejsc na mapie. Kupiłem bilet na pociąg na 25 lutego, na 16:32 (cel osiągnąć miał nad ranem) i powrotny na 17:50 dnia następnego. Nocleg nie był mi potrzebny, planowałem przespać się podczas długiej podróży pociągiem). Ale dobra, najpierw trzeba było się dostać na Ukrainę.


             


Pierwszy raz miałem okazję oglądać Kraków nocą z tej wysokości. Lot do Kijowa trwa półtorej godziny, więc zanim się obejrzałem już podchodziliśmy do lądowania. Gdy (jeszcze w powietrzu) złapałem zasięg, zacząłem śmieszkować ze znajomym, że zespoły Mołczać Doma i Kino zawsze dobrze wchodzą w takie szare, zimowe klimaty i jeśli mam ginąć podczas silnych turbulencji, które miotały samolotem to właśnie przy takiej playliście.
Po wylądowaniu dostałem wiadomość od brata, że nasz wspólny znajomy wypadł na bałtyku za burtę jachtu i przez ponad godzinę walczył o życie w lodowatej wodzie, i że jest teraz w hipotermii i śpiączce. Dość mocno mnie ta wiadomość rozbiła, ale wiedząc jakie klimaty mają ludzie ze środowiska żeglarskiego wrzuciłem mu na messengera głupiego gifa dodając, że jeszcze się z tego będziemy śmiali. Nie pośmialiśmy się. Bob się nie wybudził i umarł dwa miesiące temu.




Wyszedłem z lotniska w Boryspolu i wiedząc, że (jak zawsze) ostatni pociąg do Kijowa odjechał 5 minut temu zacząłem szukać alternatywnego transportu. Pierwszy napotkany taksiarz zapytany o cenę, włączył mapy google, zobaczył ile kilometrów jest do Kijowa (jakby tego kurde nie wiedział), pomnożył kilometraż razy mnożnik “z dupy” i powiedział “834 hrywny”. Zaśmiałem się i powiedziałem mu, że pojadę autobusem. Autobus stał już przed terminalem, a cena 100uah wydawała się bardzo rozsądna. Skorzystałem z oferty i ruszyłem do Kijowa.


Jaki był mój plan na Kijów. Ano cały wyjazd był zrobiony jak zawsze na wariata i w krótkim czasie miałem zobaczyć dużo miejsc, a wszystko musiało się tradycyjnie spiąć “na styk” pod hasłem “no kurwa nie ma opcji, żebym zdążył na ten pociąg”. Nie pomagał fakt, że pierwszy punkt tego planu brzmiał “pojechać do Aleksieja, zjarać się z nim, wstać rano i zdążyć na pierwszą marszrutkę do Orane”. Co to jest Orane? Ano taka wioska pod Czarnobylską Strefą, gdzie mieszka kilku moich ukraińskich przyjaciół. Wiedziałem, że jeśli tam pojadę to pewnie na jedną noc wejdę do Strefy - tak dla sportu. Gdyby wojna zaczęła się kilka/kilkanaście godzin później dowiedziałbym się o niej gdyby na ewakuację byłoby już za późno i spędziłbym w elektrowni razem z trójką innych stalkerów prawie miesiąc. Co moja chora głowa mówi słysząc taką wizję? “No szkoda, że się tak nie stało”. No, ale dobra - kim jest wspomniany wcześniej Aleks?

Aleksa poznałem kiedyś zupełnie przypadkiem latem 2017 roku, gdy nielegalnie wjeżdżałem do Czarnobylskiej Zony na moich niebieskich Wigrach 3. Praktycznie zaraz po przekroczeniu granicy Strefy usłyszałem przed sobą głośne szepty i hałas w krzakach. Ktoś najwyraźniej zląkł się i uciekł przed potencjalnym zagrożeniem. Zatrzymałem się po stu metrach, a z krzaków wybiegła trójka stalkerów. Dwójka z nich stała się moimi dobrymi znajomymi, w śród nich właśnie Aleks (mój równolatek). Aleks od kilku lat pracował w ukraińskim wojsku jako człowiek od mediów, nazywając siebie “wojennym żurnalistą”. Taki żołnierz, ale z aparatem zamiast karabinu. Drugi z nich - mający wtedy niecałe 18 lat Siergiej wsławił się później, 24 lutego 2022 roku nad ranem zestrzeleniem rosyjskiego helikoptera K-52 podczas obrony bazy Antonowa w Hostomelu.



Aleksiej - na środku. Siergiej po prawej. Zablurowani z oczywistych względów.


Wracając do historii sprzed roku. Spotkaliśmy się przed północą na tyłach dworca kolejowego w Kijowie. Zapominając już jaki mój znajomy jest niski, żartobliwie wypomniałem mu to. Oczywiście mój wzrost 1,66m sprawił, że nie pozostał dłużny. Daliśmy sobie w okolicznym maczku coś na ząb (udając auto podjeżdzające do jedynie otwartego McDrive’a) i poszliśmy na piechotę do pobliskiej knajpki. Już wtedy wieczorami mało co było otwarte, ale, że Aleks jest człowiekiem “z układami” to pogadał z kim trzeba i weszliśmy do środka. Ceny były mocno warszawskie, ale piwo to piwo - wspominki z nielegalnych wypraw do Zony brzmiały dzięki temu jeszcze ciekawiej. Nie pamiętam już czy pieszo, czy taksówką, w końcu dotarliśmy do mieszkania Aleksa. Mieszkanie mieściło się w odrapanym 14 piętrowym bloku. Tradycyjny syf i rozpierdol. Stare meblościanki, wielkie dwuskrzydłowe drzwi, a łazienka i kibel jako dwa osobne pomieszczenia z zielonymi kafelkami. Jedyne co wyróżniało to mieszkanie od innych to pewne czarne, materiałowe pudło o wysokości ponad metra, z którego biło piękne fioletowe światło. Aleks jako fan zielonego suszu dość szybko pochwalił się co jest w środku.




Dodatkowo dowiedziałem się, że to co widać na zdjęciu poniżej to są jedynie dwie sadzonki, czyli ilość, która wg ukraińskiego prawodawcy jest karana nie jako przestępstwo, a jedynie wykroczenie. Dałem Aleksowi prezent w postaci wydrukowanego na rentgenowskiej kliszy zdjęcia, na którym dzierży RPG, na co on podarował mi naszywkę z napisem "Ukraina albo śmierć".

Co się stało dalej? Podgrzewanie zioła w mikrofalówce, palenie na balkonie, śmianie się nie wiadomo z czego, picie piwa i mojego ulubionego lokalnego napitku, czyli REVO. Po tym wszystkim - zapomnienie jezyka w gębie. Dopóki do Aleksa mówiłem w jakimkolwiek nawet i Polskim - wciąż mnie rozumiał (przynajmniej tak się nam wydawało). Kiedy jednak nie potrafiłem wydusić z siebie żadnego słowa uznałem, że to najwyższa pora, żeby pójść spać.
Za moje łóżko robiła wielka, dopasowująca się do kształtu człowieka pufa. Choć była trochę krótka i przy każdym najmniejszym poruszeniu się szeleściła w ucho, to w moim obecnym stanie nie stanowiło to żadnego problemu. Zaraz przy mojej głowie stało wspomniane czarne pudło z pięknie oświetlonymi sadzonkami, więc uśmiechnięty od ucha do ucha oglądając rosnący nad moją głową zielono-fioletowy marihuanowy las, w końcu zamknąłem oczy i odpłynąłem.



Sekundę snu później (a trzy godziny na zegarku), około godziny piątej rano obudził mnie głos: - STAAAAAS, STAAAAS, WSTAWAAAAAAJ, WSTAWAAAAAJ BLJAAAAAĆ, WOJNA POCZELAS!!!
Koniec części pierwszej


1 komentarz: